poniedziałek, 10 września 2012

„Ślubuję Ci (...) wierność”


Znamienne przypomnienia ostatnich papieży


„Ludziom o pewnej mentalności, bardzo dziś rozpowszechnionej – mówił Jan Paweł II podczas swojego spotkania z pracownikami Roty Rzymskiej, 1 lutego 2001 r. – trudno zrozumieć, że może istnieć małżeństwo prawdziwe, choć nieudane. Również małżeństwo podlega logice Chrystusowego krzyża, który wymaga wysiłku i poświęcenia, wiąże się także z bólem i cierpieniem, nie stanowi jednak przeszkody – pod warunkiem przyjęcia woli Bożej – dla pełnej i autentycznej samorealizacji, przynoszącej pokój i pogodę ducha”.
Rota Rzymska jest to papieski sąd apelacyjny od wyroków biskupów diecezjalnych. Tradycyjnie, kolejni papieże spotykają się z jej pracownikami corocznie, zazwyczaj wygłaszając ważne uwagi doktrynalne i duszpasterskie na temat małżeństwa – bo Rota zajmuje się przede wszystkim apelacjami od wyroków w sprawach o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Zarazem zarówno Jan Paweł II, jak Benedykt XVI wysuwali też konkretne postulaty pod adresem sądów cywilnych, aby nie ulegały „rozpowszechnionej dziś mentalności prorozwodowej”:
„Specjaliści w zakresie prawa cywilnego powinni unikać osobistego zaangażowania w cokolwiek, co może implikować współpracę na rzecz rozwodu – mówił Jan Paweł II, 28 stycznia 2002 r. – Zwłaszcza adwokaci powinni zawsze odmawiać wykorzystywania swej specjalności w celu przeciwnym sprawiedliwości, jakim jest rozwód; mogą współpracować w tym działaniu jedynie wtedy, gdy według intencji klienta nie jest ono ukierunkowane na zerwanie małżeństwa, ale ma na celu inne skutki prawne, które w danym ustawodawstwie można osiągnąć wyłącznie na tej drodze sądowej. W ten sposób – udzielając pomocy osobom przeżywającym kryzysy małżeńskie i prowadząc do ich pojednania – adwokaci prawdziwie służą prawom człowieka i nie stają się zwykłymi wykonawcami w służbie jakiegoś interesu”.
Do tematu tego wrócił Benedykt XVI, w przemówieniu do Roty z 29 stycznia 2009 r.: „Wszyscy działający w dziedzinie prawa, każdy zgodnie ze swoją funkcją, powinni kierować się sprawiedliwością. Mam na myśli zwłaszcza adwokatów, którzy powinni nie tylko dokładać wszelkich starań, by uszanować prawdę dowodów, ale także starannie wystrzegać się, jako radcy prawni, podejmowania się spraw, których, zgodnie z ich sumieniem, nie można obiektywnie obronić”.
Nie będę nawet próbował wymieniać wszystkich dotyczących małżeństwa tematów, jakie papieże w swoich przemówieniach do Roty podnosili. Jednak o dwóch tematach wręcz nie wolno nie wspomnieć. W przemówieniu z 5 lutego 1987 r., Jan Paweł II zdecydowanie przypomniał sądom kościelnym, ażeby nie wydawały zbyt łatwo orzeczeń nieważności małżeństwa „pod pretekstem niedojrzałości lub słabości psychicznej partnerów”. Natomiast Benedykt XVI – w cytowanym wyżej przemówieniu z 29 stycznia 2009 r. – zwrócił uwagę na absurdalność takiego pesymizmu antropologicznego, w myśl którego prawie nikt nie byłby dostatecznie dojrzały, ażeby zawrzeć ważne małżeństwo.
Już dwa lata wcześniej, 27 stycznia 2007 r., Benedykt XVI bardzo krytycznie ocenił pojawiające się w Kościele postulaty, ażeby katolików żyjących w związkach niesakramentalnych z większą łatwością dopuszczać do spowiedzi i komunii świętej: „W niektórych środowiskach kościelnych rozpowszechniło się przekonanie, że z duszpasterskiego punktu widzenia dobro osób żyjących w nieuregulowanych sytuacjach małżeńskich wymaga jakiegoś kanonicznego uregulowania, niezależnie od ważności lub nieważności ich małżeństwa, a więc niezależnie od prawdy o ich osobistej sytuacji. Proces prowadzący do orzeczenia nieważności małżeństwa traktowany jest w istocie jako narzędzie prawne pozwalające osiągnąć ten właśnie cel, zgodnie z logiką, wedle której prawo staje się formalizacją subiektywnych roszczeń”.
Do tego tematu papież Benedykt wrócił dwa lata później, w przemówieniu już cytowanym: „Należy wystrzegać się pseudoduszpasterskich rozwiązań, gdzie liczy się zaspokojenie subiektywnych żądań, by za wszelką cenę uzyskać orzeczenie nieważności, by między innymi móc przezwyciężyć przeszkody do korzystania z sakramentów pokuty i Eucharystii. Natomiast najwyższe dobro dopuszczenia na nowo do komunii eucharystycznej po pojednaniu sakramentalnym wymaga brania pod uwagę autentycznego dobra osób, nieodłącznie związanego z prawdą ich sytuacji kanonicznej. Byłoby fałszywym dobrem i poważnym uchybieniem sprawiedliwości i miłości otwarcie im mimo wszystko drogi do przyjmowania sakramentów, stwarzając niebezpieczeństwo, że będą żyli w obiektywnej sprzeczności z prawdą swej osobistej kondycji”.


Wspólnota Trudnych Małżeństw


Przypominanie nauki Bożej ma ogromny sens również wówczas, kiedy jest ona odrzucana, a głosiciela spotykają za to szyderstwa. Dość przeczytać wyjaśnienie, jakie usłyszał kiedyś prorok Ezechiel: „Posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak mówi Pan Bóg. A oni czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich.  (Ez 2,4-5).
Zwolennikom „nowej” moralności – nie przejmującej się Bożymi przykazaniami w momentach, kiedy to trudne – bardzo przeszkadza to świadectwo, jakie Kościół, pod przewodnictwem papieża i biskupów, składa poprzez przypominanie, że tego, co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela, oraz poprzez stanowczy sprzeciw wobec aborcji, eutanazji, sterylizacji czy zapłodnienia in vitro. Gdyby moralna nauka Kościoła była faktycznie tak beznadziejnie głupia, nieżyciowa, przestarzała, doktrynerska, itp., jak ją usiłują dezawuować jej przeciwnicy – ich gwałtowne krytyki i szyderstwa byłyby przecież zupełnie niezrozumiałe.
W naszych czasach, kiedy zasada wierności małżeńskiej aż do śmierci jest różnorodnie i przy niemałej aprobacie społecznej kwestionowana, Duch Święty powołuje szczególnie wielu i coraz to nowych świadków jej prawdy. Powiem tu parę słów o tych, których Boża Opatrzność pozwoliła mi poznać i podziwiać osobiście. Są to małżonkowie tworzący ruch SYCHAR. Z podstawową ideą tego ruchu łatwo się zapoznać, a szukający rady w swoich własnych problemach małżeńskich bez trudu mogą kontakt z Sycharem nawiązać, bo ruch ten prowadzi kilka stron internetowych.
Wspólnotę Trudnych Małżeństw SYCHAR tworzą małżonkowie, których związek znalazł się w kryzysie, a często już się rozpadł – ale którzy wierzą, że ich małżeństwo da się uratować, nawet jeżeli został orzeczony jego rozwód, a nawet jeżeli współmałżonek uwikłał się w jakieś związki niesakramentalne. Do nadziei tej skłania ich wiara w łaskę sakramentu małżeństwa, na którą przecież małżonkom wolno liczyć również w sytuacjach, kiedy przyszłość ich związku przedstawia się całkiem beznadziejnie.
Prowadziłem niedawno rekolekcje dla kilkudziesięciu mężczyzn i kobiet związanych z tym ruchem. Było to dla mnie ważne i bardzo budujące doświadczenie, zwłaszcza że miałem możliwość przysłuchiwania się ich obradom i dyskusjom na temat różnych aktywności Sycharu. Nie zauważyłem w tych ludziach (jak ktoś z zewnątrz mógłby się niesłusznie spodziewać) ani śladu egocentrycznego skupienia się na doznanych krzywdach i ani śladu niedojrzałych marzeń, że sprawy ich małżeństwa muszą potoczyć się po ich myśli.
Owszem, pojawiło się podczas naszych dyskusji wypowiedziane z wielkim przekonaniem zdanie, że u Boga nie ma nic niemożliwego – ale to przecież prawda. Ktoś też z wielką radością podzielił się nowiną, że nieobecna na tych rekolekcjach koleżanka, której małżeństwo wydawało się ostatecznie przegrane, właśnie wspólnie z mężem spodziewa się dziecka.
Zarazem ludzie ci w sposób bardzo przekonujący – bo poparty własną postawą życiową – podkreślali, że wierność małżonkowi niewiernemu miałaby wielki sens również wówczas, gdyby na tej ziemi do pojednania miało nigdy nie dojść. Sam fakt, że strona dochowująca wierności i pragnąca pojednania nie dokonała żadnych aktów utrwalających rozbicie małżeństwa (nie znalazła sobie następnego partnera, nie zgadzała się na rozwód, itp.), stanowi realny sygnał dla małżonka niewiernego i być może w jakimś momencie on ten sygnał zauważy i doceni. Ponadto, kiedy tylko jedno z małżonków chciało rozejścia i do niego doprowadziło, drugie z małżonków jednak ma możliwość dawania świadectwa, że małżeństwo zawsze – również w okolicznościach bardzo niekorzystnych – powinno kierować się prawem Bożym.
Naukę Katechizmu Kościoła Katolickiego (numery 2382-86) na temat rozwodów znam od dawna. A jednak kiedy ludzie związani z Sycharem przytaczali w trakcie naszych rozmów jakieś wyjęte stamtąd zdania, nieraz zabrzmiały mi one, tak jakbym je usłyszał po raz pierwszy. To jest przedziwna tajemnica prawdy, że kiedy ją przyjmujemy również wówczas, kiedy to boli, nabiera ona wielkiej mocy. Wczytajmy się choćby w numer 2384 – chyba najczęściej cytowany podczas naszych Sycharowych dyskusji fragment Katechizmu:

Rozwód jest poważnym wykroczeniem przeciw prawu naturalnemu. Zmierza do zerwania dobrowolnie zawartej przez małżonków umowy, by żyć razem aż do śmierci. Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne. Fakt zawarcia nowego związku, choćby był uznany przez prawo cywilne, powiększa jeszcze bardziej ciężar rozbicia; stawia bowiem współmałżonka żyjącego w nowym związku w sytuacji publicznego i trwałego cudzołóstwa.

Zasada podwójnego skutku


Pojawił się podczas naszych rozmów następujący problem teoretyczny: Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego do najcięższych grzechów godzących w sakrament małżeństwa zalicza „rozwód, który sprzeciwia się nierozerwalności” (nr 347).
Z drugiej zaś strony, prawo małżeńskie w wielu krajach jest tak skonstruowane – jak to było w Polsce przed rokiem 1999, kiedy sądy nie mogły orzekać separacji – że musisz wziąć rozwód, jeżeli chcesz siebie i dzieci skutecznie obronić przed agresją współmałżonka, uzyskać gwarantowany prawem dostęp do własnych dzieci albo zabezpieczyć się przed ekonomiczną nieodpowiedzialnością współmałżonka. Jak tego rodzaju dylematy rozwiązuje się w nauce Kościoła?
Najpierw jednak zauważmy, że niekiedy małżonek bywa niewinną ofiarą rozwodu, mianowicie jeśli bardzo się starał uratować swoje małżeństwo, nie chciał i nie zgadzał się na rozwód, a mimo to rozwód został orzeczony. „Może zdarzyć się – mówi o takich sytuacjach numer 2386 Katechizmu Kościoła Katolickiego – że jeden ze współmałżonków jest niewinną ofiarą rozwodu orzeczonego przez prawo cywilne; nie wykracza on wówczas przeciw przepisowi moralnemu. Istnieje znaczna różnica między współmałżonkiem, który szczerze usiłował być wierny sakramentowi małżeństwa i uważa się za niesłusznie porzuconego, a tym, który wskutek poważnej winy ze swej strony niszczy ważne kanonicznie małżeństwo”.
Ale wracajmy do naszego pytania. Co to konkretnie znaczy, że rozwód jest jednym z najcięższych grzechów godzących w sakrament małżeństwa? Tezę tę należy, rzecz jasna, rozumieć w tym sensie, że grzechem – i to jednym z najcięższych grzechów, jakie godzą w sakrament małżeństwa – jest aktywne przyczynianie się do rozwodu. Celem rozwodu zawsze – i jak się wydaje, bezwyjątkowo – jest rozerwanie małżeństwa, a więc rozwód zawsze jest czymś złym. Czymś złym jest nie tylko wnoszenie pozwu rozwodowego, ale również zgoda na rozwód, namawianie do rozwodu, tendencyjne świadczenie w sądzie na rzecz rozwodu (a przecież u nas wręcz plagą w procesach rozwodowych są świadkowie fałszywi!), przekonywanie, że rozwód to przecież nic złego, że to tylko prawna formalność, która w życiu duchowym niczego nie zmienia, itp.
W jakich sytuacjach wystąpienie z pozwem rozwodowym lub zgoda na rozwód wydaje się czymś moralnie dopuszczalnym? Na pewno nie ma takich sytuacji, w których dobry cel mógłby uświęcić niegodziwe środki. Rozwodu nie uświęcą ani nie usprawiedliwią żadne dobre cele, jakie spodziewamy się dzięki niemu osiągnąć. Mówiąc inaczej, rozwodu nigdy nie wolno podejmować jako złego środka do jakiegoś dobrego celu.
Jednak często zdesperowani małżonkowie wnoszą pozew o rozwód, żeby chronić jakieś bardzo ważne dobro swojej rodziny i jednocześnie mają w sercu pragnienie dochowania wierności przysiędze małżeńskiej. Na przykład jedno z małżonków stało się nałogowym hazardzistą albo nieodpowiedzialnym kredytobiorcą, a prawo danego państwa nie dopuszcza ustanowienia rozdzielności finansowej między małżonkami – wówczas drugi małżonek, dla ratowania rodziny przed nędzą i większymi jeszcze długami, stara się tę rozdzielność uzyskać, decydując się na rozwód. Ale przecie nie rozwód jest celem jego działań. On chce uzyskać rozdzielność majątkową, której w tym oto państwie nie da się osiągnąć inaczej, niż poprzez rozwód.
W teorii moralnej nazywa się to stosowaniem zasady podwójnego skutku. Chodzi o to, że działania, które prowadzą jednocześnie do jakiegoś dobra i do jakiegoś zła, są niekiedy moralnie dopuszczalne. Pod pewnymi warunkami. Przede wszystkim – że nie jest to wprowadzanie bocznymi drzwiami zasady, jakoby dobry cel uświęcał złe środki, ale naprawdę nie jest zły skutek celem tego działania, tylko nie da się od niego oddzielić.
Ponadto: Musi zaistnieć bardzo poważny powód po temu, żeby zdecydować się na działanie powodujące ów w gruncie rzeczy niechciany, zły skutek.  Na przykład, czy naprawdę potrzebny jest aż rozwód, ażeby utemperować agresywnego współmałżonka? Nieraz wystarczy wezwać policję. W sytuacjach skrajnych – uzyskanie separacji broni przed agresją równie skutecznie jak rozwód.
Zatem jeśli uznajemy, że rozwód jest czymś złym, nie próbujmy go usprawiedliwiać zasadą podwójnego skutku. U nas w Polsce możliwe jest uzyskanie zarówno rozdzielności majątkowej, jak separacji. Otóż separacja umożliwia  zabezpieczenie m.in. opieki nad dziećmi i obronę majątku nie gorzej niż rozwód – tym zaś różni się od rozwodu, że nie dając małżonkom prawa do związków następnych, ułatwia ich ewentualne pojednanie.
Małżeństwo jest dobrem tak wielkim, że również o separację wolno zabiegać tylko w sytuacjach naprawdę wyjątkowych. Tylko wówczas – jak to określa prawo kościelne, kan. 1153 – „jeśli jedno z małżonków stanowi źródło poważnego niebezpieczeństwa dla duszy lub ciała drugiej strony albo dla potomstwa, lub w inny sposób czyni zbyt trudnym życie wspólne”. 
Skorzystam z okazji, żeby na konkretnym przykładzie pokazać, jak bardzo mentalność rozwodowa wdarła się do myślenia nas, katolików, księży nie wyłączając. Dość powszechnie uważa się, że zwyczajnym sposobem radykalnego zamknięcia głębokich konfliktów małżeńskich jest rozwód, natomiast separacja jest to forma rozejścia się dopuszczalna dla katolików, którym rozwód jest zakazany.
Otóż jedność i nierozerwalność jest dobrem wszystkich małżeństw, również małżeństw ludzi niewierzących. Ich dzieci – dokładnie tak samo, jak dzieci katolików – potrzebują obojga rodziców, a pojednanie rodziców skłóconych zazwyczaj ich uszczęśliwia. Krótko mówiąc, wydaje się, że również dla małżonków niewierzących separacja byłaby przeważnie rozwiązaniem słuszniejszym niż rozwód.
„Rozwód jest poważnym wykroczeniem przeciw prawu naturalnemu” – to zdanie Katechizmu już tu przytaczałem. Jeśli to prawda, to jest takim wykroczeniem również wówczas, kiedy decydują się na ten krok małżonkowie niewierzący.

Jacek Salij OP, Szukującym drogi


Tekst został opublikowany we wrześniowym numerze miesięcznika "W drodze" - http://miesiecznik.wdrodze.pl/archiwalne/2012/numer-94692012/slubuje-ci-wiernosc/