Znamienne przypomnienia ostatnich papieży
„Ludziom o
pewnej mentalności, bardzo dziś rozpowszechnionej – mówił Jan Paweł II podczas
swojego spotkania z pracownikami Roty Rzymskiej, 1 lutego 2001 r. – trudno zrozumieć,
że może istnieć małżeństwo prawdziwe, choć nieudane. Również małżeństwo podlega
logice Chrystusowego krzyża, który wymaga wysiłku i poświęcenia, wiąże się
także z bólem i cierpieniem, nie stanowi jednak przeszkody – pod warunkiem
przyjęcia woli Bożej – dla pełnej i autentycznej samorealizacji, przynoszącej
pokój i pogodę ducha”.
Rota Rzymska
jest to papieski sąd apelacyjny od wyroków biskupów diecezjalnych. Tradycyjnie,
kolejni papieże spotykają się z jej pracownikami corocznie, zazwyczaj wygłaszając
ważne uwagi doktrynalne i duszpasterskie na temat małżeństwa – bo Rota zajmuje
się przede wszystkim apelacjami od wyroków w sprawach o stwierdzenie
nieważności małżeństwa. Zarazem zarówno Jan Paweł II, jak Benedykt XVI wysuwali
też konkretne postulaty pod adresem sądów cywilnych, aby nie ulegały „rozpowszechnionej
dziś mentalności prorozwodowej”:
„Specjaliści w zakresie prawa cywilnego
powinni unikać osobistego zaangażowania w cokolwiek, co może implikować współpracę na rzecz rozwodu – mówił
Jan Paweł II, 28 stycznia 2002 r. – Zwłaszcza adwokaci powinni zawsze odmawiać wykorzystywania swej
specjalności w celu przeciwnym sprawiedliwości, jakim jest rozwód; mogą
współpracować w tym działaniu jedynie wtedy, gdy według intencji klienta nie
jest ono ukierunkowane na zerwanie
małżeństwa, ale ma na celu inne
skutki prawne, które w danym ustawodawstwie można osiągnąć wyłącznie na
tej drodze sądowej. W ten sposób – udzielając pomocy osobom przeżywającym
kryzysy małżeńskie i prowadząc do ich pojednania – adwokaci prawdziwie służą
prawom człowieka i nie stają się zwykłymi wykonawcami w służbie jakiegoś
interesu”.
Do tematu tego
wrócił Benedykt XVI, w przemówieniu do Roty z 29 stycznia 2009 r.: „Wszyscy
działający w dziedzinie prawa, każdy zgodnie ze swoją funkcją, powinni kierować
się sprawiedliwością. Mam na myśli zwłaszcza adwokatów, którzy powinni nie
tylko dokładać wszelkich starań, by uszanować prawdę dowodów, ale także
starannie wystrzegać się, jako radcy prawni, podejmowania się spraw, których,
zgodnie z ich sumieniem, nie można obiektywnie obronić”.
Nie będę nawet
próbował wymieniać wszystkich dotyczących małżeństwa tematów, jakie papieże w
swoich przemówieniach do Roty podnosili. Jednak o dwóch tematach wręcz nie
wolno nie wspomnieć. W przemówieniu z 5 lutego 1987 r., Jan Paweł II
zdecydowanie przypomniał sądom kościelnym, ażeby nie wydawały zbyt łatwo
orzeczeń nieważności małżeństwa „pod pretekstem niedojrzałości lub słabości
psychicznej partnerów”. Natomiast Benedykt XVI – w cytowanym wyżej przemówieniu
z 29 stycznia 2009 r. – zwrócił uwagę na absurdalność takiego pesymizmu
antropologicznego, w myśl którego prawie nikt nie byłby dostatecznie dojrzały,
ażeby zawrzeć ważne małżeństwo.
Już dwa lata
wcześniej, 27 stycznia 2007 r., Benedykt XVI bardzo krytycznie ocenił
pojawiające się w Kościele postulaty, ażeby katolików żyjących w związkach
niesakramentalnych z większą łatwością dopuszczać do spowiedzi i komunii
świętej: „W niektórych środowiskach kościelnych rozpowszechniło się
przekonanie, że z duszpasterskiego punktu widzenia dobro osób żyjących w
nieuregulowanych sytuacjach małżeńskich wymaga jakiegoś kanonicznego
uregulowania, niezależnie od ważności lub nieważności ich małżeństwa, a więc
niezależnie od prawdy o ich osobistej sytuacji. Proces prowadzący do orzeczenia
nieważności małżeństwa traktowany jest w istocie jako narzędzie prawne
pozwalające osiągnąć ten właśnie cel, zgodnie z logiką, wedle której prawo
staje się formalizacją subiektywnych roszczeń”.
Do tego tematu
papież Benedykt wrócił dwa lata później, w przemówieniu już cytowanym: „Należy
wystrzegać się pseudoduszpasterskich rozwiązań, gdzie liczy się zaspokojenie
subiektywnych żądań, by za wszelką cenę uzyskać orzeczenie nieważności, by
między innymi móc przezwyciężyć przeszkody do korzystania z sakramentów pokuty
i Eucharystii. Natomiast najwyższe dobro dopuszczenia na nowo do komunii
eucharystycznej po pojednaniu sakramentalnym wymaga brania pod uwagę
autentycznego dobra osób, nieodłącznie związanego z prawdą ich sytuacji
kanonicznej. Byłoby fałszywym dobrem i poważnym uchybieniem sprawiedliwości i
miłości otwarcie im mimo wszystko drogi do przyjmowania sakramentów, stwarzając
niebezpieczeństwo, że będą żyli w obiektywnej sprzeczności z prawdą swej
osobistej kondycji”.
Wspólnota Trudnych Małżeństw
Przypominanie
nauki Bożej ma ogromny sens również wówczas, kiedy jest ona odrzucana, a
głosiciela spotykają za to szyderstwa. Dość przeczytać wyjaśnienie, jakie
usłyszał kiedyś prorok Ezechiel: „Posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak
mówi Pan Bóg. A oni czy będą słuchać, czy też
zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest
wśród nich. (Ez 2,4-5).
Zwolennikom
„nowej” moralności – nie przejmującej się Bożymi przykazaniami w momentach,
kiedy to trudne – bardzo przeszkadza to świadectwo, jakie Kościół, pod
przewodnictwem papieża i biskupów, składa poprzez przypominanie, że tego, co
Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela, oraz poprzez stanowczy sprzeciw
wobec aborcji, eutanazji, sterylizacji czy zapłodnienia in vitro. Gdyby moralna nauka Kościoła była faktycznie tak
beznadziejnie głupia, nieżyciowa, przestarzała, doktrynerska, itp., jak ją
usiłują dezawuować jej przeciwnicy – ich gwałtowne krytyki i szyderstwa byłyby
przecież zupełnie niezrozumiałe.
W naszych
czasach, kiedy zasada wierności małżeńskiej aż do śmierci jest różnorodnie i
przy niemałej aprobacie społecznej kwestionowana, Duch Święty powołuje
szczególnie wielu i coraz to nowych świadków jej prawdy. Powiem tu parę słów o
tych, których Boża Opatrzność pozwoliła mi poznać i podziwiać osobiście. Są to małżonkowie
tworzący ruch SYCHAR. Z podstawową ideą tego ruchu łatwo się zapoznać, a
szukający rady w swoich własnych problemach małżeńskich bez trudu mogą kontakt
z Sycharem nawiązać, bo ruch ten prowadzi kilka stron internetowych.
Wspólnotę
Trudnych Małżeństw SYCHAR tworzą małżonkowie, których związek znalazł się w
kryzysie, a często już się rozpadł – ale którzy wierzą, że ich małżeństwo da
się uratować, nawet jeżeli został orzeczony jego rozwód, a nawet jeżeli współmałżonek
uwikłał się w jakieś związki niesakramentalne. Do nadziei tej skłania ich wiara
w łaskę sakramentu małżeństwa, na którą przecież małżonkom wolno liczyć również
w sytuacjach, kiedy przyszłość ich związku przedstawia się całkiem
beznadziejnie.
Prowadziłem
niedawno rekolekcje dla kilkudziesięciu mężczyzn i kobiet związanych z tym
ruchem. Było to dla mnie ważne i bardzo budujące doświadczenie, zwłaszcza że
miałem możliwość przysłuchiwania się ich obradom i dyskusjom na temat różnych
aktywności Sycharu. Nie zauważyłem w tych ludziach (jak ktoś z zewnątrz mógłby
się niesłusznie spodziewać) ani śladu egocentrycznego skupienia się na
doznanych krzywdach i ani śladu niedojrzałych marzeń, że sprawy ich małżeństwa
muszą potoczyć się po ich myśli.
Owszem, pojawiło
się podczas naszych dyskusji wypowiedziane z wielkim przekonaniem zdanie, że u
Boga nie ma nic niemożliwego – ale to przecież prawda. Ktoś też z wielką
radością podzielił się nowiną, że nieobecna na tych rekolekcjach koleżanka,
której małżeństwo wydawało się ostatecznie przegrane, właśnie wspólnie z mężem
spodziewa się dziecka.
Zarazem ludzie
ci w sposób bardzo przekonujący – bo poparty własną postawą życiową –
podkreślali, że wierność małżonkowi niewiernemu miałaby wielki sens również
wówczas, gdyby na tej ziemi do pojednania miało nigdy nie dojść. Sam fakt, że
strona dochowująca wierności i pragnąca pojednania nie dokonała żadnych aktów
utrwalających rozbicie małżeństwa (nie znalazła sobie następnego partnera, nie zgadzała
się na rozwód, itp.), stanowi realny sygnał dla małżonka niewiernego i być może
w jakimś momencie on ten sygnał zauważy i doceni. Ponadto, kiedy tylko jedno z
małżonków chciało rozejścia i do niego doprowadziło, drugie z małżonków jednak
ma możliwość dawania świadectwa, że małżeństwo zawsze – również w
okolicznościach bardzo niekorzystnych – powinno kierować się prawem Bożym.
Naukę Katechizmu Kościoła Katolickiego (numery
2382-86) na temat rozwodów znam od dawna. A jednak kiedy ludzie związani z
Sycharem przytaczali w trakcie naszych rozmów jakieś wyjęte stamtąd zdania,
nieraz zabrzmiały mi one, tak jakbym je usłyszał po raz pierwszy. To jest
przedziwna tajemnica prawdy, że kiedy ją przyjmujemy również wówczas, kiedy to
boli, nabiera ona wielkiej mocy. Wczytajmy się choćby w numer 2384 – chyba
najczęściej cytowany podczas naszych Sycharowych dyskusji fragment Katechizmu:
Rozwód jest poważnym wykroczeniem przeciw prawu naturalnemu. Zmierza do zerwania dobrowolnie zawartej przez małżonków umowy, by żyć razem aż do śmierci. Rozwód znieważa przymierze zbawcze, którego znakiem jest małżeństwo sakramentalne. Fakt zawarcia nowego związku, choćby był uznany przez prawo cywilne, powiększa jeszcze bardziej ciężar rozbicia; stawia bowiem współmałżonka żyjącego w nowym związku w sytuacji publicznego i trwałego cudzołóstwa.
Zasada
podwójnego skutku
Pojawił się
podczas naszych rozmów następujący problem teoretyczny: Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego do najcięższych grzechów
godzących w sakrament małżeństwa zalicza „rozwód, który sprzeciwia się
nierozerwalności” (nr 347).
Z drugiej zaś
strony, prawo małżeńskie w wielu krajach jest tak skonstruowane – jak to było w
Polsce przed rokiem 1999, kiedy sądy nie mogły orzekać separacji – że musisz
wziąć rozwód, jeżeli chcesz siebie i dzieci skutecznie obronić przed agresją współmałżonka,
uzyskać gwarantowany prawem dostęp do własnych dzieci albo zabezpieczyć się
przed ekonomiczną nieodpowiedzialnością współmałżonka. Jak tego rodzaju dylematy rozwiązuje się w nauce Kościoła?
Najpierw jednak zauważmy, że niekiedy małżonek
bywa niewinną ofiarą rozwodu, mianowicie jeśli bardzo się starał uratować swoje
małżeństwo, nie chciał i nie zgadzał się na rozwód, a mimo to rozwód został
orzeczony. „Może zdarzyć się – mówi o takich sytuacjach numer 2386 Katechizmu Kościoła Katolickiego – że
jeden ze współmałżonków jest niewinną ofiarą rozwodu orzeczonego przez prawo
cywilne; nie wykracza on wówczas przeciw przepisowi moralnemu. Istnieje znaczna
różnica między współmałżonkiem, który szczerze usiłował być wierny sakramentowi
małżeństwa i uważa się za niesłusznie porzuconego, a tym, który wskutek
poważnej winy ze swej strony niszczy ważne kanonicznie małżeństwo”.
Ale wracajmy do naszego pytania. Co to
konkretnie znaczy, że rozwód jest jednym z najcięższych grzechów godzących w
sakrament małżeństwa? Tezę tę należy, rzecz jasna, rozumieć w tym
sensie, że grzechem – i to jednym z najcięższych grzechów, jakie godzą w
sakrament małżeństwa – jest aktywne przyczynianie się do rozwodu. Celem rozwodu
zawsze – i jak się wydaje, bezwyjątkowo – jest rozerwanie małżeństwa, a więc rozwód
zawsze jest czymś złym. Czymś złym jest nie tylko wnoszenie pozwu rozwodowego,
ale również zgoda na rozwód, namawianie do rozwodu, tendencyjne świadczenie w
sądzie na rzecz rozwodu (a przecież u nas wręcz plagą w procesach rozwodowych
są świadkowie fałszywi!), przekonywanie, że rozwód to przecież nic złego, że to
tylko prawna formalność, która w życiu duchowym niczego nie zmienia, itp.
W jakich
sytuacjach wystąpienie z pozwem rozwodowym lub zgoda na rozwód wydaje się czymś
moralnie dopuszczalnym? Na pewno nie ma takich sytuacji, w których dobry cel mógłby
uświęcić niegodziwe środki. Rozwodu nie uświęcą ani nie usprawiedliwią żadne
dobre cele, jakie spodziewamy się dzięki niemu osiągnąć. Mówiąc inaczej, rozwodu
nigdy nie wolno podejmować jako złego środka do jakiegoś dobrego celu.
Jednak często zdesperowani
małżonkowie wnoszą pozew o rozwód, żeby chronić jakieś bardzo ważne dobro
swojej rodziny i jednocześnie mają w sercu pragnienie dochowania wierności przysiędze
małżeńskiej. Na przykład jedno z małżonków stało się nałogowym hazardzistą albo
nieodpowiedzialnym kredytobiorcą, a prawo danego państwa nie dopuszcza
ustanowienia rozdzielności finansowej między małżonkami – wówczas drugi małżonek,
dla ratowania rodziny przed nędzą i większymi jeszcze długami, stara się tę
rozdzielność uzyskać, decydując się na rozwód. Ale przecie nie rozwód jest
celem jego działań. On chce uzyskać rozdzielność majątkową, której w tym oto państwie
nie da się osiągnąć inaczej, niż poprzez rozwód.
W teorii
moralnej nazywa się to stosowaniem zasady podwójnego skutku. Chodzi o to, że działania,
które prowadzą jednocześnie do jakiegoś dobra i do jakiegoś zła, są niekiedy
moralnie dopuszczalne. Pod pewnymi warunkami. Przede wszystkim – że nie jest to
wprowadzanie bocznymi drzwiami zasady, jakoby dobry cel uświęcał złe środki,
ale naprawdę nie jest zły skutek celem tego działania, tylko nie da się od
niego oddzielić.
Ponadto: Musi
zaistnieć bardzo poważny powód po temu, żeby zdecydować się na działanie
powodujące ów w gruncie rzeczy niechciany, zły skutek. Na przykład, czy naprawdę potrzebny jest aż
rozwód, ażeby utemperować agresywnego współmałżonka? Nieraz wystarczy wezwać
policję. W sytuacjach skrajnych – uzyskanie separacji broni przed agresją
równie skutecznie jak rozwód.
Zatem jeśli
uznajemy, że rozwód jest czymś złym, nie próbujmy go usprawiedliwiać zasadą
podwójnego skutku. U nas w Polsce możliwe jest uzyskanie zarówno rozdzielności
majątkowej, jak separacji. Otóż separacja umożliwia zabezpieczenie m.in. opieki nad dziećmi i
obronę majątku nie gorzej niż rozwód – tym zaś różni się od rozwodu, że nie
dając małżonkom prawa do związków następnych, ułatwia ich ewentualne
pojednanie.
Małżeństwo
jest dobrem tak wielkim, że również o separację wolno zabiegać tylko w
sytuacjach naprawdę wyjątkowych. Tylko wówczas – jak to określa prawo
kościelne, kan. 1153 – „jeśli jedno z małżonków stanowi źródło poważnego
niebezpieczeństwa dla duszy lub ciała drugiej strony albo dla potomstwa, lub w
inny sposób czyni zbyt trudnym życie wspólne”.
Skorzystam z
okazji, żeby na konkretnym przykładzie pokazać, jak bardzo mentalność rozwodowa
wdarła się do myślenia nas, katolików, księży nie wyłączając. Dość powszechnie
uważa się, że zwyczajnym sposobem radykalnego zamknięcia głębokich konfliktów
małżeńskich jest rozwód, natomiast separacja jest to forma rozejścia się
dopuszczalna dla katolików, którym rozwód jest zakazany.
Otóż jedność i
nierozerwalność jest dobrem wszystkich małżeństw, również małżeństw ludzi
niewierzących. Ich dzieci – dokładnie tak samo, jak dzieci katolików –
potrzebują obojga rodziców, a pojednanie rodziców skłóconych zazwyczaj ich
uszczęśliwia. Krótko mówiąc, wydaje się, że również dla małżonków niewierzących
separacja byłaby przeważnie rozwiązaniem słuszniejszym niż rozwód.
„Rozwód jest poważnym wykroczeniem
przeciw prawu naturalnemu” – to zdanie Katechizmu
już tu przytaczałem. Jeśli to prawda, to jest takim wykroczeniem również
wówczas, kiedy decydują się na ten krok małżonkowie niewierzący.
Jacek
Salij OP, Szukującym drogi
Tekst został opublikowany we wrześniowym numerze miesięcznika "W drodze" - http://miesiecznik.wdrodze.pl/archiwalne/2012/numer-94692012/slubuje-ci-wiernosc/