niedziela, 24 lipca 2011

Wierność jako fundament małżeństwa

o. Jacek Salij OP


Ostatnia próba Kościoła?

Przygotowując się do tego tematu, przypomniałem sobie krótki rozdział z Katechizmu Kościoła Katolickiego, pt. „Ostatnia próba Kościoła”. Przywołam początek tamtego tekstu: „Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących. Prześladowanie, które towarzyszy jego pielgrzymce przez ziemię, odsłoni <tajemnicę bezbożności> pod postacią oszukańczej religii, dającej ludziom pozorne rozwiązanie ich problemów za cenę odstępstwa od prawdy” (KKK 675).
Niezależnie od tego, czy ta ostatnia próba Kościoła właśnie nadeszła, czy w naszej epoce Kościół ma dopiero do niej przymiarkę, trudno zaprzeczyć temu, że na naszych oczach dokonuje się frontalne uderzenie w same podstawy związanego z chrześcijaństwem porządku duchowego i moralnego. „Nowy wspaniały świat” ma cechować odrzucenie wiary w Boga, co nazywane jest eufemistycznie neutralnością światopoglądową. Analiza nieustannego i prawie zawsze nieżyczliwego zainteresowania mass mediów Kościołami, a zwłaszcza Kościołem katolickim, każe się domyślać, że społeczeństwo postchrześcijańskie będzie chciało uczynić wiarę sprawą ściśle prywatną, a Kościoły radykalnie zmarginalizować, zamknąć je w swego rodzaju „niszach ekologicznych”.
Wreszcie, coraz większego rozpędu nabiera rewolucja aksjologiczna. Znamienne, że zaczęła się ona od ustaw uderzających w trwałość i nierozerwalność małżeństwa. Pierwszą w nowożytnej Europie ustawę rozwodową uchwaliła rewolucyjna Francja, 20 września 1792 r. Prawdziwy kołowrót legalizowania rozwodów rozkręcił się jednak dopiero począwszy od ostatnich dziesiątków lat XIX wieku. I trudno nie niepokoić się tym, że w ciągu ostatnich 150 lat do rozwodów przyzwyczailiśmy się chyba wszyscy, zaś poziom zgody na małżeństwa osób rozwiedzionych wydaje się w naszych społeczeństwach bardzo wysoki.
Następne etapy rewolucji aksjologicznej toczą się w tempie wręcz błyskawicznym. W drugiej połowie XX wieku kolejne państwa podejmują legalizację aborcji. Moralna dopuszczalność eksperymentów na ludzkich embrionach, a zwłaszcza używania ludzkich embrionów do celów leczniczych wielu współczesnym Europejczykom wydaje się czymś oczywistym. Wskutek wszechobecnej w przestrzeni publicznej pornografii nawet nasze dzieci często są już zdeprawowane. Współczesna promocja homoseksualizmu i związków homoseksualnych to najnowsze zwycięstwa tych sił, które chcą budować świat, tak jakby Boga nie było.
Na naszych oczach zmienił się stosunek ludzi niewierzących (a może i niektórych wierzących) do dekalogu. Jeszcze trzydzieści lat temu ludzie niewierzący w Boga chętnie deklarowali, że z grubsza biorąc, ich moralność pokrywa się z moralnością drugiej tablicy dekalogu. Dzisiaj wielu niewierzących takich deklaracji już by nie złożyło. Wręcz przeciwnie, coraz głośniej słychać twierdzenia, że moralność z natury jest relatywna, niektórzy zaś z całą otwartością głoszą, że czasy obowiązywania dekalogu minęły, a zwłaszcza nie do przyjęcia jest dzisiaj tradycyjne rozumienie przykazań „Nie zabijaj” oraz „Nie cudzołóż”. Szczególnie dobitnym wyrazem tej postawy jest wyrzucenie tablic dekalogu z sądów amerykańskich.

Czynniki utrudniające wierność małżeńską dzisiaj 

Po co o tym wszystkim mówić w ramach odczytu o wierności małżeńskiej? W dzisiejszych czasach wytrwanie w małżeństwie do śmierci oraz wierność małżeńska wydają się o wiele bardziej zagrożone, niż jeszcze pół wieku temu. Zwróćmy uwagę na kilka przynajmniej powodów takiego stanu rzeczy:
Zacznijmy od szerzących się dzisiaj poglądów, jakoby człowiek był w ogóle niezdolny do podejmowania zobowiązań na całe życie. Pisał o tym Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio, 46: „Dla naszych współczesnych nihilizm ma swoisty urok jako filozofia nicości. Według teorii jego zwolenników poszukiwanie stanowi cel sam w sobie, nie istnieje bowiem nadzieja ani możliwość osiągnięcia celu, jakim jest prawda. W interpretacji nihilistycznej życie jest jedynie sposobnością do poszukiwania doznań i doświadczeń, wśród których na pierwszy plan wysuwa się to, co przemijające. Nihilizm jest źródłem rozpowszechnionego dziś poglądu, że nie należy podejmować żadnych trwałych zobowiązań, ponieważ wszystko jest ulotne i tymczasowe”.
Osobiście spotkałem się kiedyś z porażającym wręcz przypadkiem tej mentalności. Żona, chcąc zatrzymać przy sobie odchodzącego męża, sięgnęła po argument, w jej przeświadczeniu, nie do odparcia: „Przecież mi przysięgałeś! Przysięgałeś, że mnie nigdy nie opuścisz!”  On na to, patrząc na nią z politowaniem: „Kobieto, o czym ty mówisz? Przecież to było całe cztery lata temu! Ty brałaś ślub z zupełnie innym człowiekiem!”
Jak widzimy, za tym poglądem kryje się materialistyczna antropologia, odrzucająca istnienie substancjalnej duszy. Według tej antropologii, dusza to tylko strumień świadomości.
Jednak chyba częściej słyszy się formułowane w duchu tej materialistycznej antropologii argumenty biologiczne przeciwko wierności małżeńskiej: „Po prostu musimy się z tym pogodzić, że mężczyzna jest istotą z natury poligamiczną”, albo: „Kobiety zdradzają, i to na potęgę; nic na to nie poradzą – tak nakazuje im ewolucja; samice mają to w swojej naturze, że szukają lepszych genów”. Ludzie posługujący się takimi argumentami zakładają więc (świadomie albo bezwiednie), że człowiek jest tylko specyficznym zwierzęciem i niczym więcej.
Albo inny jeszcze obiegowy argument: „Takie dzisiaj czasy, nic na to nie poradzisz” – mówią pobożni skądinąd rodzice, żeby usprawiedliwić rozwód swoich dzieci albo ich kohabitację bez ślubu, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, że nam chrześcijanom nie po drodze z materializmem historycznym, wedle którego wolność jest to tylko uświadomiona konieczność.
Również ludzie pragnący zachować swój związek z wiarą i Kościołem, starają się jakoś zrelatywizować naukę Ewangelii i Kościoła na temat nierozerwalności małżeństwa, kiedy próbują bronić swoich decyzji niezgodnych z nauką Pana Jezusa: „Chrystus zakazywał rozwodów w zupełnie innych warunkach kulturowych, dzisiaj na pewno nauczałby łagodniej i z większym zrozumieniem dla ludzkich dramatów”. Albo: „Zasady moralne dotyczące małżeństwa ustalają księża, którzy przecież nie mają pojęcia o problemach, jakie niesie z sobą życie małżeńskie”. Niestety, w czasach postępującej laicyzacji takie argumenty słyszy się coraz częściej.
Czasem znów, ludzie potrafią zdobyć się na tyle niedobrej odwagi, że samego Boga wzywają na świadka, jakoby ich grzech był czymś, co się Bogu podoba. „Nasza miłość jest tak piękna, że na pewno sam Bóg nas nią obdarzył” – mówi dziewczyna, która rozbiła cudze małżeństwo i odebrała dzieciom ich ojca. Zdarzyło mi się nawet spotkać kiedyś człowieka, który "od samego Ducha Świętego" otrzymał potwierdzenie, że Pan Bóg nie ma nic przeciwko temu, że ożenił się z kobietą, z którą Kościół by go nigdy do ślubu nie dopuścił.
               Choć zdrady małżeńskie oraz rozwody zdarzały się zawsze, to dopiero od stosunkowo niedawna stały się zjawiskiem aż tak masowym. Stało się to w wyniku rewolucji seksualnej, jaka się dokonała kilkadziesiąt lat temu. Rewolucja ta spowodowała, że dla wielu ludzi przestało być czymś oczywistym, że stosunek seksualny wolno nawiązywać tylko z osobą, z którą jest się naprawdę i na zasadzie wyłączności związanym na całe życie. Nawet niektórzy katolicy zapomnieli poniekąd o tym, co tak prosto i jasno przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego, 2390 – że „wyłącznie małżeństwo jest właściwym miejscem dla aktu płciowego, poza małżeństwem stanowi on zawsze grzech ciężki i wyklucza z Komunii sakramentalnej”.
Słowem, ludzka seksualność uległa zbanalizowaniu. Wielu ludzi przestało ją doświadczać jako coś sakralnego, jako znak całoosobowego oddania jedynej osobie swojego życia, i zaczęło w niej widzieć jedynie przestrzeń wzajemnego zbliżenia i narzędzie wzniosłych, lecz ulotnych wzruszeń. Ceną za tę desakralizację ludzkiej płciowości jest bardzo wysoka aprobata społeczna dla antykoncepcji i drastyczne obniżenie dzietności, a także szerzenie się – na niespotykaną dotąd skalę – pornografii oraz zwyczajnej rozpusty.
Czy mentalność współczesna ma jeszcze szansę zobaczyć obecną w źródłach Objawienia i głoszoną przez Kościół prawdę o sensie małżeństwa i ludzkiej seksualności? Jak tę prawdę głosić, ażeby ludzie mogli w niej zobaczyć nie tyle twarde i prawie niemożliwe do zachowania zakazy, ale raczej przesłanie o wielkości powołania do małżeństwa oraz o godności, pięknie i niepowtarzalności miłości małżeńskiej? Sądzę, że wielu ludzi współczesnych po prostu tęskni za tym, żeby ktoś im tę naukę przypomniał. Trudno wątpić, że zwłaszcza Kościół jest wezwany do tego, żeby te prawdy ludziom, szczególnie zaś ludziom wierzącym, przypominać.


Współmałżonek jako pierwszy człowiek mojego życia 

Naturalnym fundamentem trwałości małżeństwa jest właściwe ustawienie hierarchii miłości. Dla męża żona, a dla żony mąż powinien być absolutnie pierwszym człowiekiem, którego kocham. Nie matka ani ojciec, nawet nie rodzone dziecko, tylko właśnie współmałżonek. Nie chodzi o to, że matkę czy ojca, czy dzieci mamy kochać mniej niż współmałżonka, ale o to, że dzieci dopiero wtedy są mądrze kochane, kiedy są kochane w miłości swoich rodziców. To sam Stwórca tak ustanowił, że nowi ludzie mają być powoływani do istnienia w miłości swoich rodziców – bo w tej miłości mają się później urodzić, rosnąć i wchodzić w życie.
Owszem, wskutek naszej grzeszności bywa z tym różnie, Nieraz dzieci są powoływane do życia bez miłości, albo w miłości zatrutej egoizmem, nieraz są wychowywane w warunkach kompletnie patologicznych. Ale teraz mówimy o tym, jak być powinno.
Niestety, zdarza się również, że pojawienie się dziecka powoduje rozluźnienie więzi małżeńskiej: że matka (albo ojciec, albo oboje) całą swoją miłość kieruje ku dziecku i trochę zapomina o swoim współmałżonku. Tak być nie powinno nie tylko dlatego, że osłabia się wówczas więź małżeńską – również dlatego, że wyrządza się w ten sposób krzywdę swojemu dziecku, jeżeli jest ono kochane jakby obok miłości małżeńskiej. Miłość do dziecka powinna być niejako zanurzona we wzajemnej miłości jego rodziców – dopiero wtedy zarówno miłość małżeńska, jak miłość rodzicielska są autentyczne, tzn. więź między małżonkami wtedy naprawdę się umacnia, a ich dziecko jest właściwie przygotowywane do dorosłego życia.
Ten model małżeństwa, w którym pierwszym człowiekiem życia jest współmałżonek, swoją pełnię osiąga wówczas, kiedy dla nich obojga kimś absolutnie pierwszym jest Pan Bóg. Małżonkom, którzy starają się Boga stawiać na pierwszym miejscu, żadna zdrada ani rozwód nie grożą, a z różnych trudności, które w obecnym życiu nikogo nie omijają, zawsze będą wychodzili wzbogaceni, a w każdym razie bezpiecznie.
Świat jest Boży, toteż wydaje się, że realizowanie tego modelu możliwe jest również w małżeństwach tych ludzi, którzy nie rozpoznają się jeszcze jako wierzący – jeżeli ich życie jest rzetelnie zanurzone w dobru. Bo Bóg jest przecież źródłem wszelkiego dobra (tu przypomnijmy, że święty Tomasz wolał używać formuły, iż „Bóg jest dobrem wszelkiego dobra” – Contra gentes, 1,40). Zatem w stopniu, w jakim małżonkowie, nawet nie znający Boga, starają się swoją miłość małżeńską kierować ku autentycznemu dobru, w takim stopniu, choćby tylko bezwiednie, stawiają Boga na pierwszym miejscu.
Rzecz jasna, nie chcę przez to powiedzieć, jakoby czymś mało ważnym było to, czy małżonkowie są ludźmi wierzącymi, którzy świadomie stawiają Boga na  pierwszym miejscu. Samo życie dostarcza mnóstwa dowodów, ze nawet małżonkowie uważający się za wierzących nie zawsze mają taką hierarchię miłości, że Bóg jest naprawdę kimś pierwszym w ich życiu.


Trynitarny wzór miłości małżeńskiej 

Uwaga powyższa rozciąga się poniekąd również na możliwość upodabniania swojej miłości małżeńskiej do najwyższego wzoru wszelkiej miłości, jakim jest Trójca Święta. Nasza wiara nie tworzy przecież prawdy trynitarnej. Bóg jest Ojcem i Synem, i Duchem Świętym, niezależnie od tego, czy to wiemy, czy nie, czy w to wierzymy albo nie wierzymy. Oczywiście, małżonkowie wierzący w Trójjedynego Boga, wierzący naprawdę, mają szczególne możliwości rozpoznania tego, jak bardzo ich miłość może i powinna się upodabniać do wzoru boskiego.
Przypomnijmy z grubsza trynitarne objaśnienie zdania z 1 J 4,8, że „Bóg jest Miłością”. Otóż Bóg jest Ojcem Przedwiecznym, który całego Siebie bez reszty, całą nieskończoność Siebie, swojej boskości, oddaje Synowi. Oni Dwaj, Ojciec i Syn, tak nieskończenie się miłują, tak nieskończenie są sobie wzajemnie oddani, że To, co ich wzajemnie przenika, jest absolutnie i najdosłowniej nieskończone: jest równym Im w bóstwie i współwiecznym Im Duchem Świętym. Osoby Boskie, przenikając się wzajemnie bez reszty, nie zatracają bynajmniej swojej osobowej odrębności. Przeciwnie: Ich odrębność jest nieskończenie głębsza niż odrębność jakichkolwiek osób stworzonych. A polega ona właśnie na całkowitym oddawaniu się wzajemnym, tak że dla każdej z Nich jest ono niepowtarzalne – w taki sposób, że tylko pierwsza Osoba jest Ojcem, tylko druga jest Synem i tylko trzecia jest Duchem Świętym. Bóg Prawdziwy – Ojciec i Syn, i Duch Święty – jest bowiem wspólnotą Osób tak całkowicie i bez reszty na siebie otwartych, że bluźnierstwem byłoby o Nich powiedzieć: trzej bogowie. Trzy Osoby są jednym jedynym Bogiem.
Otóż poza małżeństwem nie ma na tej ziemi drugiego takiego związku między ludźmi, w który wszczepione byłyby tak mocne wezwania do naśladowania wzoru trynitarnego. Zwłaszcza trzy cechy związku małżeńskiego zawierają w sobie obietnicę szczególnego upodobnienia do boskiego pierwowzoru: całkowitość, wyłączność i nierozerwalność.
Całkowitość miłości małżeńskiej na tym polega, że każdy z małżonków oddaje swojemu współmałżonkowi całego siebie – nie tylko na jakiś czas, bo wtedy nie byłoby to oddanie całkowite, ale nieodwołalnie – takim oddaniem, w którym może począć się dziecko i w którym ma ono rzetelną szansę bycia przyjętym z miłością i na zawsze. To z tego powodu – że ponownie przywołam jednoznaczną naukę Kościoła na ten temat – „wyłącznie małżeństwo jest właściwym miejscem dla aktu płciowego, poza małżeństwem stanowi on zawsze grzech ciężki”.
To dlatego też miłość małżeńska z natury swojej jest monogamiczna, czyli wyłączna. Poligamia, ale też każda zdrada małżeńska jest niedopuszczalnym podeptaniem godności i prawdy małżeństwa. Co zaś do nierozerwalności miłości małżeńskiej, warto przypomnieć, że w Kościele zawsze okazywano zrozumienie i podziw dla tych wdów i wdowców, którzy ze względu na miłość do zmarłego współmałżonka nie chcieli już wiązać się małżeńsko z kim innym. Rzecz jasna, chyba nie trzeba przypominać tu o tym, że zarazem Kościół zawsze pamiętał o wytycznej apostoła Pawła, iż „jeśli mąż umrze, [żona] może poślubić kogo chce, byleby w Panu” (1 Kor 7,39).

Miłość małżeńska jako szczególny udział w miłości Chrystusa i Kościoła 


Ten temat wydaje się szczególnie obecny w świadomości współczesnego Kościoła, dlatego nie będę go tutaj omawiał. Ograniczę się tylko do przypomnienia, że z tym właśnie tematem związana jest symbolika białej sukni panny młodej.
Na ogół sądzimy – zresztą nie bez racji – że kryje się za tym pragnienie Kościoła, ażeby młodzi przystępujący do ślubu dochowali czystości przedmałżeńskiej. Jednak znaczenie białej sukni panny młodej jest o wiele głębsze: Panna młoda jest żywym proroctwem, symbolizuje w tym dniu całą ludzkość – taką, jaką sobie wymarzył Pan nasz Jezus Chrystus.
Przypomnijmy podstawowe teksty biblijne, z których bierze początek tradycja białej sukni panny młodej. Mężowie miłujcie swoje żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby samemu sobie przedstawić  Kościół jako chwalebny, nie mający skazy  czy  zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany ( Ef 5,25-27). Panna młoda symbolizuje więc ludzkość wymarzoną przez Chrystusa – nie mającą skazy  czy  zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz świętą i nieskalaną – ludzkość, jaką stanowić będziemy w życiu wiecznym.
To Chrystusowe marzenie w Nowym Testamencie pojawia się wręcz często. Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa – napisze niemal na samym początku Listu do Efezjan Apostoł Paweł. – W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani (Ef 1,3n).  Starajcie się – powie znów Apostoł Piotr – aby On was zastał bez plamy i skazy -  w pokoju” ( 2P 3,14). Otóż marzenia Chrystusa Pana niewątpliwie się spełnią. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości.

Wierność nie cofająca się przed przyjęciem krzyża


Zapewne wszyscy mamy w pamięci proste słowa, jakie Jan Paweł II wypowiedział w Starym Sączu, 16 czerwca 1999 r.: „W żadnych okolicznościach wartość małżeństwa, tego nierozerwalnego związku miłości dwojga osób, nie może być podawana w wątpliwość. Jakiekolwiek rodziłyby się trudności, nie można rezygnować z obrony tej pierwotnej miłości, która zjednoczyła dwoje ludzi i której Bóg nieustannie błogosławi. Małżeństwo jest drogą świętości, nawet wtedy, gdy staje się drogą krzyżową”.
Tutaj zatrzymajmy się tylko nad trzema z tych niezliczonych sytuacji, kiedy wierność małżeńska przybiera postać drogi krzyżowej. Najpierw, jest to sytuacja, kiedy na męża lub żonę spada zakochanie w kimś trzecim. Kiedy ktoś z takim problemem przychodzi do księdza, to na ogół ta sprawa rokuje bardzo dobrze. Rzecz jasna, każda sytuacja jest niepowtarzalna, ale zazwyczaj trzy argumenty w tej rozmowie pojawić się powinny.
Po pierwsze, nie panikować z powodu tej sytuacji, ale też nie podkładać drewienek pod ten niedobry ogień, przede wszystkim unikać sam na sam (również telefonicznego, również SMS-ów) z tamtym człowiekiem; unikać jakiejkolwiek dwulicowości, tamten człowiek musi się dowiedzieć (dzięki twoim słowom lub jednoznacznemu zachowaniu), że nie zamierzasz niszczyć swojego małżeństwa. Po wtóre, w tej chwili twoim największym obowiązkiem jest pogłębiać ile tylko potrafisz związki z twoją żoną czy mężem. Po trzecie, nie próbuj na siłę wyrzucać z siebie owego zakochania, bo zapewne i tak by ci się to nie udało; raczej staraj się, kiedy to uczucie cię ogarnia, się z nim, tak jak potrafisz, nie utożsamiać. Ewentualnie, można te uczucia, których nie chcesz,  traktować jako rodzaj komarów: wolno ci komara pacnąć, ale zazwyczaj niewiele to pomaga, toteż należy je cierpliwie znosić. Na szczęście nie cała ziemia jest zakomarzona, również ten stan zakochania na pewno minie.
Rozumie się samo przez się, że tylko wówczas w tej sytuacji wolno widzieć drogę krzyżową, kiedy człowiek stara się przez nią przejść w skrupulatnej wierności swojemu współmałżonkowi. To samo dotyczy sytuacji drugiej, sytuacji małżonka zdradzanego. Tylko skrótowo powiem, że małżonek zdradzany winien wówczas szukać reguł postępowania zwłaszcza na trzech następujących stronach Ewangelii: w przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32), w historii ocalenia cudzołożnicy (J 8,1-11) oraz w przypowieści o faryzeuszu i celniku (Łk 18,9-14).
Trzecią postacią małżeńskiej drogi krzyżowej, na którą chciałbym zwrócić szczególną uwagę, jest sytuacja małżonka porzuconego, który przecież mimo wszystko winien trwać w wierności swojemu niewiernemu współmałżonkowi. Na tę sytuację w bardzo głębokich słowach zwraca uwagę Jan Paweł II, w swojej adhortacji Familiaris consortio, 83: „Samotność i inne trudności są często udziałem małżonka odseparowanego, zwłaszcza gdy nie ponosi on winy. W takim przypadku wspólnota kościelna musi go w szczególny sposób wspomagać, okazywać mu szacunek, solidarność, zrozumienie i konkretną pomoc, tak aby mógł dochować wierności także w tej trudnej sytuacji. Wspólnota musi pomóc mu w praktykowaniu przebaczenia, wymaganego przez miłość chrześcijańską, oraz w utrzymaniu gotowości do ewentualnego podjęcia na nowo poprzedniego życia małżeńskiego.
Analogiczny jest przypadek małżonka rozwiedzionego, który – zdając sobie dobrze sprawę z nierozerwalności ważnego węzła małżeńskiego – nie zawiera nowego związku, lecz poświęca się jedynie spełnianiu swoich obowiązków rodzinnych i tych, które wynikają z odpowiedzialnego życia chrześcijańskiego. W takim przypadku przykład jego wierności i chrześcijańskiej konsekwencji nabiera szczególnej wartości świadectwa wobec świata i Kościoła, który tym bardziej winien mu okazywać stałą miłość i pomoc, nie czyniąc żadnych trudności w dopuszczeniu do sakramentów”.
Droga krzyżowa w życiu małżeńskim może przyjąć sto innych jeszcze postaci. W to jednak warto całym sercem wierzyć, że Ten, który powiedział, że „co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza”, powiedział również: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28). Pamiętając o tej obietnicy, Apostoł Paweł napisał pamiętne słowa, które tysiące ludzi uratowały od rozpaczy: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając próbę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Kor 10,13).


Źródło: Rodzina wobec współczesnych wyzwań, red. Damian Bryl i Jerzy Troska, seria „Teologia i moralność”, t.4 Poznań UAM 2008 s.51-60.